First date.
1: It all comes down to one thing
Nie przywykła do takich randek.
Nie przywykła do takich mężczyzn.
Nie chodzi bynajmniej o to, że nie umawiała się z młodszymi. Często do tego dochodziło, zwłaszcza jakiś rok-dwa przed tym, jak adoptowała dziecko. Jej rówieśnicy i starsi zaczynali po prostu znikać z rynku albo nie interesowali jej w jakikolwiek sposób.
Spotkania zawsze jednak były w jakiś sposób jak taniec, który obie strony świetnie znały. Krok w przód, rozmowa o pracy. Skręt w bok, unikanie zbyt osobistych tematów. Obrót, ładny uśmiech, zapłacenie rachunku w restauracji, zakończenie spotkania. Zupełnie typowe rzeczy. Jeżeli był lekarzem, można było pogadać o pacjentach.
Cuddy była dobra w tym tańcu.
Lucas najwidoczniej nigdy o nim nie słyszał. Był całkowicie otwarty, całkowicie nieodpowiedni.
- Nie widziałem House’a w szpitalu – zagaił w którymś momencie.
- Dlaczego miałbyś go w ogóle zauważyć? Nie odkryłeś, że w jego stylu jest chowanie się po kątach, żeby uniknąć pracy?
- Odkryłem. Dlatego uważałem na kąty. Dlatego, stwierdziwszy, że są czyste, sprawdziłem co trzeba.
- Czyli?
- Szpital psychiatryczny. Nie udało mi się tylko dowiedzieć dlaczego.
- Wow, nie ma to jak poszanowanie prywatności w dzisiejszych czasach – zauważyła z przekąsem, odkładając kartę.
- Taka praca. Poza tym… – zamilkł na chwilę, co sprawiło, że na niego zerknęła. Poprawił się na krześle. – Zdaję sobie świetnie sprawę, że to prawdopodobnie ostatni raz, gdy się spotykamy. I nie do końca jestem w stanie cię rozgryźć.
- Dzięki Bogu.
- Rok temu, teoretycznie było nam miło i traciliśmy na siebie czas, آل, علیہ السّلام mimo to nie wyraziłaś chęci ponownego spotkania.
- Miałam dużo na głowie.
- A teraz, kiedy potrzebowałaś detektywa, dziwnym trafem przyszedłem ci na myśl tylko ja.
- Troszczę się o szpital. Ty byłeś już sprawdzony. Administratorki zazwyczaj nie mają zbyt dobrego rozeznania w branży detektywistycznej – uniosła szklankę i napiła się wody, po części dlatego, że zaczynała już być głodna, a po części po to, żeby zająć czymś ręce.
- Aż tak ufasz House’owi?
Wzruszyła ramionami.
- Lepsze to niż nic. Poza tym wydajesz się sensowny, jeżeli chodzi o twój fach.
- Myślę, że potrzebowałaś jakiegoś oparcia.
Prychnęła krótko ze śmiechem.
- Widocznie się myliłam co do twojej sensowności, jeżeli pozwalasz sobie na tak dalekie interpretacje.
- Łączę to jedynie z faktem, że House’a nie ma.
- I dlaczego niby miałoby to być istotne?
- Zawsze chodziło o House’a.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Co masz na myśli?
- Nasze pierwsze spotkanie… Dałaś się wciągnąć w nie z jego powodu. A raczej szansy dowiedzenia się czegoś.
- To o niczym nie świadczy.
- Pewnie. Jego stosunek do ciebie świadczy.
Przestała się bawić swoim perłowym naszyjnikiem, który niewdzięcznie miętosiła już od dłuższej chwili.
- A zaprzestanie twojego jakże inspirującego zajęcia potwierdza, że coś tu się dzieje – stwierdził z lekką, irytującą nutą samozadowolenia. Zaraz jednak zmienił ton:
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie – ucięła krótko.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Co mi szkodzi? – zastanowiła się. I tak się pewnie więcej nie spotkamy.
Z drugiej strony, o wiele właściwszą osobą do wynurzeń jest psycholog.
Już miała coś powiedzieć, kiedy poszedł kelner i wziął od nich zamówienia. Po jego odejściu utwierdziła się jedynie w przekonaniu, że lepiej się nie odzywać.
- Jeżeli chcesz, możemy po prostu pogawędzić – rzucił Lucas. – Jak na typowej randce. Postarać się o miłe zakończenie wieczoru. Albo po prostu zjeść, jeżeli chcesz wracać do córki… Chyba, że jesteś z tych matek, które chcą się na chwilę urwać.
Jezu, zaraz dostanie słowotoku, pomyślała Lisa.
- Mam dosyć urywania się w trakcie pracy.
- Więc nie będziemy przedłużać. Proste.
Uniosła lekko brwi.
- Masz do tego dosyć lekkie podejście. Warto było się tyle męczyć przy zapraszaniu, jeżeli teraz i tak sobie odpuszczasz?
- Zmuszanie cię do czegokolwiek byłoby bez sensu… I jestem pewien, że jako samotna matka i dziekan masz już dosyć problemów bez nękającego cię detektywa. آل, علیہ السّلام zawsze warto było spróbować, chociażby żeby się dowiedzieć, że nic z tego nie będzie.
Uśmiechnęła się lekko.
- I zmarnować masę czasu.
- Nie – zaprzeczył. – Nie uważam, żeby siedzenie tu było stratą czasu. Dobrze zjemy, ja spędzę czas w miłym towarzystwie… Ty zapewne trochę gorszym, آل, علیہ السّلام jestem otwarty na wszystkie możliwości umilenia ci jakoś tego wieczoru.
- Nie będzie seksu.
- Trudno. آل, علیہ السّلام nie mówiłem o seksie.
- Myślałeś – zadziwiła tym samą siebie. To automat, pomyślała. Na normalnych randkach w kółko się flirtuje. Po prostu się zapomniałaś.
- Każdy سے طرف کی myślał, siedząc naprzeciw ciebie.
Brzmiał ciekawie. Coś pomiędzy zażenowaniem a pełnym luzem, o ile w ogóle da się to połączyć. Zmarszczyła lekko brwi, nieznacznie przymrużyła oczy i oparła łokieć o stół w geście obrazującym wyzwanie.
- Podaj mi jeden powód, dla którego nie powinnam teraz wyjść – powiedziała.
- Ciągle tu siedzisz.
1: It all comes down to one thing
Nie przywykła do takich randek.
Nie przywykła do takich mężczyzn.
Nie chodzi bynajmniej o to, że nie umawiała się z młodszymi. Często do tego dochodziło, zwłaszcza jakiś rok-dwa przed tym, jak adoptowała dziecko. Jej rówieśnicy i starsi zaczynali po prostu znikać z rynku albo nie interesowali jej w jakikolwiek sposób.
Spotkania zawsze jednak były w jakiś sposób jak taniec, który obie strony świetnie znały. Krok w przód, rozmowa o pracy. Skręt w bok, unikanie zbyt osobistych tematów. Obrót, ładny uśmiech, zapłacenie rachunku w restauracji, zakończenie spotkania. Zupełnie typowe rzeczy. Jeżeli był lekarzem, można było pogadać o pacjentach.
Cuddy była dobra w tym tańcu.
Lucas najwidoczniej nigdy o nim nie słyszał. Był całkowicie otwarty, całkowicie nieodpowiedni.
- Nie widziałem House’a w szpitalu – zagaił w którymś momencie.
- Dlaczego miałbyś go w ogóle zauważyć? Nie odkryłeś, że w jego stylu jest chowanie się po kątach, żeby uniknąć pracy?
- Odkryłem. Dlatego uważałem na kąty. Dlatego, stwierdziwszy, że są czyste, sprawdziłem co trzeba.
- Czyli?
- Szpital psychiatryczny. Nie udało mi się tylko dowiedzieć dlaczego.
- Wow, nie ma to jak poszanowanie prywatności w dzisiejszych czasach – zauważyła z przekąsem, odkładając kartę.
- Taka praca. Poza tym… – zamilkł na chwilę, co sprawiło, że na niego zerknęła. Poprawił się na krześle. – Zdaję sobie świetnie sprawę, że to prawdopodobnie ostatni raz, gdy się spotykamy. I nie do końca jestem w stanie cię rozgryźć.
- Dzięki Bogu.
- Rok temu, teoretycznie było nam miło i traciliśmy na siebie czas, آل, علیہ السّلام mimo to nie wyraziłaś chęci ponownego spotkania.
- Miałam dużo na głowie.
- A teraz, kiedy potrzebowałaś detektywa, dziwnym trafem przyszedłem ci na myśl tylko ja.
- Troszczę się o szpital. Ty byłeś już sprawdzony. Administratorki zazwyczaj nie mają zbyt dobrego rozeznania w branży detektywistycznej – uniosła szklankę i napiła się wody, po części dlatego, że zaczynała już być głodna, a po części po to, żeby zająć czymś ręce.
- Aż tak ufasz House’owi?
Wzruszyła ramionami.
- Lepsze to niż nic. Poza tym wydajesz się sensowny, jeżeli chodzi o twój fach.
- Myślę, że potrzebowałaś jakiegoś oparcia.
Prychnęła krótko ze śmiechem.
- Widocznie się myliłam co do twojej sensowności, jeżeli pozwalasz sobie na tak dalekie interpretacje.
- Łączę to jedynie z faktem, że House’a nie ma.
- I dlaczego niby miałoby to być istotne?
- Zawsze chodziło o House’a.
Zmarszczyła lekko brwi.
- Co masz na myśli?
- Nasze pierwsze spotkanie… Dałaś się wciągnąć w nie z jego powodu. A raczej szansy dowiedzenia się czegoś.
- To o niczym nie świadczy.
- Pewnie. Jego stosunek do ciebie świadczy.
Przestała się bawić swoim perłowym naszyjnikiem, który niewdzięcznie miętosiła już od dłuższej chwili.
- A zaprzestanie twojego jakże inspirującego zajęcia potwierdza, że coś tu się dzieje – stwierdził z lekką, irytującą nutą samozadowolenia. Zaraz jednak zmienił ton:
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie – ucięła krótko.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Co mi szkodzi? – zastanowiła się. I tak się pewnie więcej nie spotkamy.
Z drugiej strony, o wiele właściwszą osobą do wynurzeń jest psycholog.
Już miała coś powiedzieć, kiedy poszedł kelner i wziął od nich zamówienia. Po jego odejściu utwierdziła się jedynie w przekonaniu, że lepiej się nie odzywać.
- Jeżeli chcesz, możemy po prostu pogawędzić – rzucił Lucas. – Jak na typowej randce. Postarać się o miłe zakończenie wieczoru. Albo po prostu zjeść, jeżeli chcesz wracać do córki… Chyba, że jesteś z tych matek, które chcą się na chwilę urwać.
Jezu, zaraz dostanie słowotoku, pomyślała Lisa.
- Mam dosyć urywania się w trakcie pracy.
- Więc nie będziemy przedłużać. Proste.
Uniosła lekko brwi.
- Masz do tego dosyć lekkie podejście. Warto było się tyle męczyć przy zapraszaniu, jeżeli teraz i tak sobie odpuszczasz?
- Zmuszanie cię do czegokolwiek byłoby bez sensu… I jestem pewien, że jako samotna matka i dziekan masz już dosyć problemów bez nękającego cię detektywa. آل, علیہ السّلام zawsze warto było spróbować, chociażby żeby się dowiedzieć, że nic z tego nie będzie.
Uśmiechnęła się lekko.
- I zmarnować masę czasu.
- Nie – zaprzeczył. – Nie uważam, żeby siedzenie tu było stratą czasu. Dobrze zjemy, ja spędzę czas w miłym towarzystwie… Ty zapewne trochę gorszym, آل, علیہ السّلام jestem otwarty na wszystkie możliwości umilenia ci jakoś tego wieczoru.
- Nie będzie seksu.
- Trudno. آل, علیہ السّلام nie mówiłem o seksie.
- Myślałeś – zadziwiła tym samą siebie. To automat, pomyślała. Na normalnych randkach w kółko się flirtuje. Po prostu się zapomniałaś.
- Każdy سے طرف کی myślał, siedząc naprzeciw ciebie.
Brzmiał ciekawie. Coś pomiędzy zażenowaniem a pełnym luzem, o ile w ogóle da się to połączyć. Zmarszczyła lekko brwi, nieznacznie przymrużyła oczy i oparła łokieć o stół w geście obrazującym wyzwanie.
- Podaj mi jeden powód, dla którego nie powinnam teraz wyjść – powiedziała.
- Ciągle tu siedzisz.